przygotowanie zasadzki
12 października 2017
SERE
12 października 2017

Pamiętajcie Viet Cong atakuje w dwóch przypadkach, kiedy my nie jesteśmy przygotowani i kiedy oni są przygotowani.
St. Sierżant Leonard Mandella

 

Jak powszechnie wiadomo mistrzami zastawiania sideł na wroga są zazwyczaj partyzanci, i chociaż dziś w wielu armiach konwencjonalnych mniej lub bardziej elitarne jednostki stosują ich taktykę to nadal palmę pierwszeństwa należy oddać partyzantom. Przygotowanie do zasadzki najlepiej zacząć od ekwipunku jaki się nosi, może to dla niektórych banał ale warto przypomnieć stare prawdy.

Zasadzka na moście

Nic błyszczącego i hałasującego. Zegarki pod mankiety i wyłączyć melodyjki, manierkę przykryć pokrowcem i albo wypić wszystko albo nosić napełnioną. Nie błyszczeć gołą skórą. Usunąć z kieszeni wszelkie przedmioty które będą nas uciskać podczas leżenia. Najlepiej minimum ekwipunku, łatwiej wtedy wycofywać się na z góry upatrzone pozycje (uciekać). Można wziąć z sobą parę gałęzi lub innego tworzywa maskującego (z umiarem nie robić z siebie choinki) bo może być trudność ze zdobyciem go na miejscu lub przeciwnik może zobaczyć odcięte łodygi.

Warto wiedzieć jaka flora występuje w miejscu w którym będziemy się chować, żeby nie było potem że tachamy krzaczek do miejsca gdzie występują same trawy lub sosny. Droga na miejsce powinna być w miarę niedostrzegalna, chyba że zależy nam specjalnie na tym żeby przeciwnik wiedział w którym kierunku się udajemy. Po drodze warto oddać mocz lub jeszcze zrobić inną czynność, żeby później nie wiercić się kiedy się nam zechce. Może i zabawne ale uwierzcie czasem takie sytuacje się zdarzają. Na miejscu każdy w miarę swoich możliwości i planowanej zasadzki powinien zająć wybrane miejsce. Miejsce takie powinno się charakteryzować paroma cechami, zapewniać dobre ukrycie najlepiej z każdej strony, dobrą panoramę otoczenia, widoczność reszty członków drużyny lub przynajmniej czujki i dowódcy, wygodę długiego trwania w niezmienionej pozycji.
Po wymoszczeniu gniazdka warto poprosić kolegę o obejrzenie czy nas widać.
I tu mała dygresja nie warto chować się w miejscach które są wprost wymarzone na kryjówkę, czasem wystarczy zwyczajnie położyć się w większej trawie lub za małym garbem z ziemi. Podczas czekania należy do minimum ograniczyć wykonywanie gwałtownych ruchów. W gęstwinie pierwsze co wychwytuje się nawet kątem oka to ruch – nawet kiepsko ukryty przeciwnik może ujść twojej uwadze jeśli będzie nieruchomy.

Obserwować należy nie tylko przedpole ale wszystkie widoczne kierunki oraz towarzyszy. W razie zauważenia wroga dać znać o tym gestem jednocześnie pokazując kierunek i upewnić się że dowódca to zobaczył. I na Boga ! nie zmieniać miejsca. Przy wybieraniu terenu na pułapkę należy się kierować terenem, najlepsze miejsce jest z dogodnym polem ostrzału nad którym powinny górować nasze pozycje.

Od terenu, najlepiej ustawić więcej ludzi wyżej od nadchodzącego przeciwnika.

Szyk oddziału powinien być rozstawiony w zależności od następujących czynników. Pole rażenia powinno na siebie zachodzić tak żeby nie było martwych stref.

Dobrym rozstawieniem jest zasadzka w kształcie litery L, wtedy z boku czoła zasadzki można ustawić paru ludzi, teren ostrzału się pokrywa, a strasznie denerwujące jest kiedy ktoś do ciebie strzela z boku i od czoła. Drugą dobrze zaplanowaną pułapką jest ułożenie w kształcie litery V przy czym wróg powinien wejść miedzy ramiona kąta. Uważać tylko trzeba na trafienie przypadkowe swoich własnych kolegów z oddziału. Niestety przeciwnik zazwyczaj nie spełnia naszych zachcianek i może nadejść z każdego niespodziewanego kierunku.

partyzanci po udanej potyczce robią najczęściej odskok żeby zaplanować następną pułapkę. Jednak po dobrze zastawionych sidłach, najczęściej zostają łatwe do wykończenia niedobitki, którym nie wolno dawać czasu na ochłonięcie. Ubolewam że prawa taktyki najczęściej są zapominane w ferworze walki, to co po przeczytaniu wydaje się oczywiste rzadko kiedy bywa stosowane.

Teoria i praktyka to dwa końce tego samego kija.

OPIS ORYGINALNEJ ZASADZKI:

Pod wpływem coraz częstszych i coraz bardziej zuchwałych ataków partyzantów na posterunki niemieckie w małych miejscowościach, Niemcy zaczęli się koncentrować w większych ośrodkach. 27 lipca, około godziny 8 rano, w siedzibie dowództwa 106 DP AK stacjonującego w Koniuszy odebrano meldunek, że tego dnia członkowie niemieckiego posterunku żandarmerii niemieckiej i policji granatowej mają zamiar opuścić Proszowice i wyjechać do Miechowa. Informacja ta nie była zresztą zaskoczeniem. O takim zamiarze dowództwo wiedziało od kilku dni dzięki sprawnie działającej komórce miejscowego wywiadu.

Żandarmi mieli wyjechać jednym samochodem drogą prowadzącą w kierunku Słomnik. Na prośbę Jerzego Biechońskiego dowództwo wyraziło zgodę na urządzenie zasadzki na Niemców. Warunki były dwa: po pierwsze zasadzka miała zostać zastawiona w sporej odległości od Proszowic, po drugie w razie poddania się Niemców należało ich rozbroić i puścić wolno. Skąd taka wielkoduszność partyzantów wobec wroga, który również w rejonie Proszowic dopuścił się szeregu mordów na ludności cywilnej (choćby rozstrzelania 28 mężczyzn w Łyszkowicach w styczniu tego samego roku)?

Powodów należy szukać w zdarzeniu, które miało miejsce nieco wcześniej w Opatkowicach. Wtedy to doszło do jednej z potyczek między partyzantami a Niemcami. Nazajutrz stacjonujący w Opatkowicach Wehrmacht zebrał wszystkich mężczyzn ze wsi. Zanosiło się na to, że zakończenie może być równie tragiczne jak kilka miesięcy wcześniej w Łyszkowicach. Jednak wezwany na miejsce szef niemieckiej żandarmerii w Proszowicach hauptman Lezner nie zgodził się na pacyfikację. Niemcy nie czuli się już wtedy zbyt pewnie w okupowanym ciągle kraju. Wszyscy zatrzymani zostali zwolnieni. Jak się okazało następnego dnia, ta decyzja jemu samemu uratowała życie.

Na miejsce akcji wybrano miejscowość Czechy, leżącą mniej więcej w połowie drogi między Proszowicami a Słomnikami. “Kłos” wyznaczył do przeprowadzenia akcji dziewięciu ludzi. Dowódcą był Stanisław Gas, jego zastępcą Bogusław Kleszczyński. Poza nimi w akcji wzięli udział Leon Pietras (“Czarny”) z Klimontowa, Władysław Bucki, Józef Ryńca, Władysław Strzelski, Juliusz Jarosz (wszyscy z Jakubowic) oraz dwaj członkowie oddziału z Klimontowa. Wszyscy wyruszyli drogą polną, równoległą do szosy słomnickiej do Przesławic. Stamtąd udali się furmankami do Czech, gdzie na łuku drogi, w pobliżu miejscowego dworu, miało dojść do rozbrojenia Niemców.

Sposób działania partyzantów

Część z nich przyczaiła się w rowie za łukiem drogi. Ryńca dzierżył sznur od bron, które ulokowano (zębami do góry) w rowie po drugiej stronie szosy. Ponieważ z miejsca tego nie można było obserwować drogi, na pobliskiej wierzbie miejsce obserwacyjne zajął Władysław Bucki. Po około 2-3 godzinach oczekiwania dał znak, że samochód z żandarmami pojawił się na drodze. Brony wciągnięto na jezdnię.

– Jest już samochód, duży, ciężarowy, przykryty plandeką. Leżę z prawej strony Modrzewia i widzę charakterystyczny ruch ręki przy rzucie granatem. Patrzę na samochód. Jednocześnie z detonacją plandeka leci w strzępy. Widzę tych w środku. Wybuch pozdzierał im czapki z głów, jakaś siła podrzuciła ich do góry i spadali z powrotem. Ale w tej chwili zaczęliśmy strzelać. Trochę za późno, bo Niemcy z szoferki zdążyli wyskoczyć do rowu znajdującego się po drugiej stronie szosy i prują do nas z pistoletów maszynowych. Trwa to może minutę lub dwie, gdy z końca naszej linii wyskakuje na szosę Czarny (Leon Pietras) i z brena kładzie ogień po stanowiskach Niemców. To odebrało im ochotę do dalszego oporu, rzucają broń, podnoszą ręce i krzyczą nicht schiessen (nie strzelać – przyp. autora) – wspominał Juliusz Jarosz.

Niemców i policjantów granatowych było w sumie 22 (wg innego źródła – 17). Kilku zostało rannych w potyczce. Partyzanci zabrali im broń, granaty i polskie umundurowanie. Wszystko załadowali na samochód: kilkanaście karabinów, rewolwery, 3 automaty. Kleszczyński, jako znający język niemiecki poinformował, że zostaną puszczeni wolno. W samych spodniach i koszulach, boso, poszli w stronę Słomnik. Partyzanci zaś odjechali w kierunku Proszowic, ale nie ujechali daleko. Okazało się, że w czasie strzelaniny uszkodzono zbiornik paliwa, które wyciekło.

OD SAMEGO CZYTANIA TYCH TECHNIK SIĘ NIE NAUCZYSZ !
DOTYCZY TO WSZYSTKICH TECHNIK I TAKTYK OPISYWANYCH W DZIALE SZKOLENIOWYM. !

Samo przeczytanie nie wystarczy, co więcej daje złudne poczucie bezpieczeństwa i może być tragiczne w skutkach jeżeli coś się stanie. Zanim zaczniesz samodzielnie działać koniecznie trzeba przećwiczyć używanie tych technik. W czasie działań liczy się każda sekunda, a twoja reakcja musi być błyskawiczna.
Nie będzie czasu na zastanawianie się….”hmm co Oni tam w tym dziale szkoleniowym pisali ???”
Zawodowi Operatorzy oraz zawodowi żołnierze bezustannie ćwiczą mimo iż znają schematy działań i różnorodne techniki.. i są zawodowcami..
– więc strzelcy nie powinni się uważać za kogoś lepszego – kto poznał je wszystkie bo poczytał o nich a i być może raz je poćwiczył..

error: Treść jest chroniona !!